czwartek, 21 marca 2013
36. Louis (część 2)
'boże, [t.i], tylko spokojnie. to tylko 3 godziny z tym dupkiem. dasz sb radę.' pomyślałam wchodząc do sali, gdzie czekał na mnie Louis.
-cześć. zaczynamy? -rzuciłam szybko.
-no cześć. -powiedział bardzo zadowolony.- co tak spiesznie? mamy czas, damy radę.
-mamy czas, ale ja mojego nie chcę poświęcać w całości tb. mam też inne zajęcia. -odsyknęłam.
-na przykład jakie?
-a na przykład zakupy postanowiłam dzisiaj zrobić. pochodzę sb po sklepach i się zrelaksuję.
-zakupy? no świetnie. uwielbiam zakupy, może pójdziemy razem? -krzyknął zadowolony chłopak.
-czy do cb nie dociera, że ja nie chcę mieć z tb nic wspólnego? nie rozumiesz tego? taki tępy jesteś? po prostu zróbmy tę cholerną próbę i bd po sprawie. później ja sb pójdę gdzie indziej i ty też gdzie indziej i tyle.
-ale [t.i]...
-nie [t.i], tylko próba. więc masz pomysł na piosenkę?
-myślałem nad 'my love is your love', co ty na to?
-no może być. w sumie lubię to.
-no to zaczynamy. -powiedział chłopak wręczając mi kartkę z tekstem, a potem włączył muzykę.
zaczęłam śpiewać. prześpiewałam całą piosenkę bez ani jednego zająknięcia, ani jednej pomyłki, ani jednego braku tchu. idealnie po prostu pod względem technicznym. z moim gardłem niestety było coś nie tak...
-ekhm, kochana [t.i], coś ci nie wychodzi dzisiaj śpiewanie. ponad 70% tekstu było nieczysto zaśpiewane. co się dzieje? weź się w garść i skup się, co?
-Louis, czy ty nie widzisz, że mam problem z gardłem? nie wiem co się dzieje i sam wiesz, że to nie jest zależne ode mnie, a krzyczysz na mnie. zastanów się trochę. ciekawe czy ty zaśpiewałbyś to tak czysto, jak mówisz...
-to nie moja tonacja. -uśmiechnął się chłopak.
-ouuu, ktoś tu tchórzy. wiesz, prawdziwi artyści nie potrzebują akompaniamentu, jak widać ty nim nie jesteś, skoro nie pot... -przerwał mi i zaczął śpiewać. wyszło mu to świetnie. jego głos był cudowny. w sumie od zawsze mi się podobał. barwa, dźwięki wysokie, niskie, ta chrypka...
-i co? nadal nie jestem artystą?
-nie no, teraz już nabrałeś znaczenia w moich oczach. -uśmiechnęłam się do niego.
-Louis, słuchaj, muszę jechać. sorry, ale mam ważną sprawę do załatwienia. -powiedziałam chowając telefon do kieszeni.
-a to coś poważnego?
-nieważne, nie musisz wiedzieć. -powiedziałam trochę chamsko i wyszłam. kiedy byłam przed budynkiem miałam zamiar dzwonić po taksówkę, jednak ktoś złapał mnie za rękę.
-zawiozę cię, tylko powiedz gdzie.
-dzięki, ale jakoś dam sb radę. -i ponownie chciałam zadzwonić po taksówkę, ale i tym razem mi nie wyszło.
-Tomlinson! przestań natychmiast! postaw mnie! słyszysz?! -krzyczałam i biłam go w plecy pięściami. wsadził mnie do auta i zamknął drzwi. odpalił.
-to gdzie mam jechać?
-na mokotów.
-po co tam? -zapytał zdziwiony.
-instytut kardiologii na spartańskiej.
-matko kochana, jezusie nazareński, co się stało? czemu do szpitala?
-nie zadawaj pytań, tylko jedź. może kiedy indziej ci to wytłumaczę. -powiedziałam zdenerwowana i już wkrótce jechaliśmy w całkowitej ciszy. nawet radio nie grało.- Louis, dlaczego ty to robisz? czemu mi pomagasz, wiedząc co mówiłam wcześniej o tb i twoich kolegach z zespołu. nawet cię za to nie przeprosiłam.
-wiesz, nie czekam na przeprosiny. po prostu chcę, żebyś nauczyła się, że nie można oceniać ludzi, kiedy ich się nie zna. gdybym był samolubny i wszystko robił dla kasy, to nie przychodziłbym na próby i nie spędzał z tb tyle czasu. przyszedłbym na 10 minut tylko na nagranie do tv, że niby coś robimy, podziękował i wyszedł. teraz też jechałabyś taksówką, a nie ze mną, bo przecież nie mam szacunku do ludzi i wszystko robię na pokaz...
nic mu nie odpowiedziałam. nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. zawsze byłam wygadana i słynęłam z ciętego języka, ale teraz mnie zszokował. resztę drogi przebyliśmy bez słowa.
-dobra, dzięki, nie trzeba było. -powiedziałam zamykając za sb drzwi.
weszłam do szpitala i jak najszybciej chciałam się dostać do Kamila.
-dzień dobry, ja do Kamila Nowackiego. gdzie go znajdę?
-nie mogę udzielać takich informacji, chyba że jest pani kimś z rodziny.
-tak, narzeczoną. -powiedziałam szybko.
-sala 83. -po czym przyjrzała mi się ze zdziwieniem.
-dziękuję. -rzuciłam i pobiegłam tam, gdzie mi wskazała.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz